Do napisania tego tekstu (oprócz samego wina, rzecz jasna) zainspirował mnie facebookowy post pewnej restauracji, który reklamował swoją pieczeń z sarny. Potrawa wyglądała przesmacznie, co jeden z internautów skomentował zdaniem: „Dobry Bambi!”. Lekki szok podszyty dysonansem (pop)kulturowym (oprócz samego wina, rzecz jasna) zmotywował mnie do odkopania notatek i napisania tekstu o winno-sarnim food pairingu. I co prawda Bambi był jelonkiem, ale mniejsza z tym.
Mimo, że leży mi na sercu los umęczonych zwierząt rzeźnych, póki co nie jestem w stanie odżegnać się od tatara czy pieczonej dziczyzny raz na jakiś czas. Nie odżegnałam się również i w warszawskiej Nowinie na degustacji zorganizoanej przez Asię Porembę ze stowarzyszenia Kobiety i Wino, z udziałem przedstawicielki winnicy Clos Triguedina z Cahors. No i cóż, było świetnie.
Tamtego wieczoru zaserwowano nam cztery potrawy, ale chciałabym napisać o jednej, która była częścią rzadkiego zjawiska, jakim jest idealny food pairing. Był to stek należący niegdyś do pewnej sarny, resztę stanowiło wino Clos Triguedina 2012. Czyli malbec, tradycyjnie zwany w Cahors côt z domieszką 13% merlota i niewielkimi, ale jakże istotnymi 2% tannata. Wino samo w sobie nie było winem wieczoru, ale połączenie z mięsem właśnie tego kupażu dało w efekcie fantastyczną wartość dodaną, która według mnie definiuje perfekcyjny food pairing. Dzięki porządnym taninom zawartym w w Clos Trigiedina odrobinę twardawa sarnina zyskała teksturę niemalże ptasiego mleczka, a soczyste i – nomen omen – mięsiste wino nie znikło w towarzystwie naturalnie wyrazistego mięsa, doprawionego jeszcze leśnymi grzybami i sosem z trawy żubrowej. Dość powiedzieć, że aromaty wina doskonale zgodziły się z tym, co mieliśmy na talerzach – moc leśnych jagód, jeżyn, czereśni, niuans żywicy, świeże i suszone zioła, fiołki, a wszystko podbite aromatem tlącego się ogniska… Istna puszcza w kieliszku!

Na podobne sarny i jelonki mógł polować czcigodny cesarz Marek Aureliusz Probus podczas wizytacji na rozległych rubieżach swojego cesarstwa, które w przyszłości miały się stać winiarską Gaskonią, Roussillon, Langwedocją i Prowansją. To właśnie jego imię nosi najlepsze wino tamtego wieczoru, Probus 2007, stuprocentowy côt o aromatach podobnych, jak w poprzednim winie, potężnych i dojrzałych taninach, ciekawie podkręcony niuansem eukaliptusa.

Cesarz raczej nie był wegeterianinem i jakkolwiek część z Was może się nie zgadzać z jego kulinarnymi preferencjami, to jednak trzeba mu oddać, że między innymi to dzięki jego staraniom możemy dziś cieszyć się winami z wielkich połaci francuskiego Południa, Bordeaux, Doliny Rodanu, a nawet z Doliny Mozeli i Nadrenii, by wymienić tylko kilka regionów, w których cesarz wskrzesił podupadłe winogrodnictwo albo je zapoczątkował. Uciszywszy bowiem, przynajmniej na krótki czas, rewolucyjne nastroje wśród Gallów, Gaskończyków, Burgundów, Gotów i kilku innych zbuntowanych plemion, zaczął sadzić winnice literalnie wszędzie, sadzić, jak opętany. Bo warto wiedzieć, że oprócz zdobywania kolejnych terenów dla Cesarstwa oraz uspokajania zbuntowanych ludów, Probus pasjonował się ogrodnictwem i uprawą roli, zwłaszcza winogrodnictwem. Mówię Wam, wszyscy mięsożercy są w miarę w porządku, a w każdym razie uwierzcie – przynajmniej część z nich naprawdę się stara.

Wina z winnicy Clos Triguedina znajdziecie w sklepach M&P.
Asia Porembie Cię za zmianę nazwiska.
PolubieniePolubienie
Już tego nie zrobi ;)
PolubieniePolubienie