Wreszcie miałam możliwość uczestniczyć w kameralnej degustacji w białostockim Bon Ton Wine & Bar. Bardzo lubię takie spotkania, bo można dokładnie „zbadać” wszystkie wina i spokojnie porozmawiać z producentami – i w zasadzie z każdym z kim ma się ochotę. Czasu było dosyć, bo degustacja według planu miała trwać od 16:00 do 22:00. Ostatnio podobna okazja zdarzyła się w Warszawie podczas degustacji win gruzińskich z tym, że tam o producentach tylko słuchaliśmy. Tym razem spotkanie w Bon Tonie zorganizował tamtejszy sommelier, Marcin Korpacz, przy okazji pojawienia się nowych pozycji w zasobach winiarni.
Zaczęłam od stanowiska włoskiego, na którym znalazło się pięć butelek od producenta Leone de Castris z obcasa włoskiego buta, czyli regionu Apulia (wł. Puglia), najbardziej płodnego winiarsko w całych Włoszech. Czterystuletnia winnica znajduje się w niewielkiej miejscowości Salice Salentino w apelacji o tej samej nazwie, inne posiadłości założono w apelacjach Salento, Primitivo di Manduria, wszystkie w południowej części regionu. Przeważają tam gleby gliniasto-piaszczyste, teren jest płaski. Gorący klimat sprawia, że winogrona świetnie dojrzewają, jednak łagodzący wpływ Morza Jońskiego i Adriatyku oddala niebezpieczeństwo braku balansu. Poziom alkoholu w zasadzie wszystkich degustowanych win nie spadał poniżej 14%. Nie odbyło się to jednak kosztem kręgosłupa ani swoistej lekkości. Moimi dwoma faworytami były korzenne, słodkie od alkoholu, a jednocześnie odpowiednio kwasowe i złożone Villa Santera Primitivo di Manduria DOC oraz poważne, porządnie taniczne Per Lui Salice Salentino Reserva DOC, w którym znów 15% alkoholu dało bardzo przyjemną słodycz połączoną z soczystością czarnych owoców. Sprawdzą się doskonale z dobrze przyprawionym czerwonym mięsem.
Warto dodać, że Leone de Castris produkuje też smaczną, delikatną oliwę z oliwek, którą miałam przyjemność spróbować. Oliwa z oliwek to zresztą, obok wina, flagowy produkt Apulii.





Jednym z dwóch reprezentantów Hiszpanii był producent Bodega Carabal, stacjonujący na samiuteńkim wschodzie apelacji Ribera del Guardiana w dość zróżnicowanym geograficznie regionie Extremadura na południowym zachodzie kraju. W odróżnieniu od południa Apulii, gdzie na palcach dwóch rąk można policzyć uprawiane głównie miejscowe odmiany winogron, w Ribera del Guardiana radośnie tworzy się kupaże i wina odmianowe z 29 szczepów, z tymi międzynarodowymi włącznie. Teren jest pagórkowaty, pokryty aluwialnymi glebami o gliniastym podłożu. Klimat kontynentalny ciepły, z łagodzącym wpływem rzeki Guardiana. Wina od Bodega Carabal częstują obficie aromatami owoców charakterystycznych dla odmian, z których zostały zrobione. Wszystkie to kupaże, a najbardziej doceniłam Carabal 2010 (50% syrah, 35% cabernet sauvignon, 8% graciano, 5% tempranillo). Piękne, designerskie butelki obrazujące cechy terroir były niesamowicie trudne do sfotografowania, tak musiałam je pozyskać z drugiej ręki.



Moim absolutnym faworytem okazała się jedna z dwóch butelek z garażowej winnicy Bodega Somonte, które osobiście przywiózł ze sobą Rafael Somonte, producent z Asturii na północy Hiszpanii. Skupia się na ekologicznej produkcji czerwonych win z ciekawej, miejscowej odmiany prieto picudo i stanowi swego rodzaju wysepkę w morzu białych butelek, jakie wyrabia się w tej części Hiszpanii. Klimat jest tam suchy, kontynentalny, oddzielony górami od Atlantyku. Płaski teren jest położony dosyć wysoko nad poziomem morza, bo 810 metrów, gleby są kredowe i gliniaste. Dzięki temu czerwone wina mają szansę zachować intensywność aromatów i odpowiedni poziom kwasowości. Rafael przywiózł dwa swoje dzieła: lżejsze, ale nadal ekstraktywne Eseuno S¹ 2011 oraz mój hit wieczoru – nieco cięższe, cudownie pachnące truflami Esedos S² 2011. Obydwa wina są pełne aromatów czarnych owoców i przypraw korzennych, które są zrównoważone odpowiednią kwasowością i krągłymi taninami. Od razu przychodzi mi na myśl sparowanie tych win z hiszpańskim serem manchego albo pieczenią w bogatym, dobrze przyprawionym sosie grzybowym.


Po degustacji, nie pierwszy zresztą już raz, nasunął mi się dosyć prosty wniosek: winogrona pochodzące z danego obszaru lubią swoją ojczyznę. Dlatego warto produkować i odkrywać wina z odmian endemicznych, albo przynajmniej tych zadomowionych w danym miejscu od wielu wieków. Dziękuję organizatorowi za to, że mogłam w bardzo przyjemny sposób utwierdzić się w tym przekonaniu!